Plac Wolności, godzina 17:40. Idę do pracy, to moje pierwsze i jedyne wyjście tego dnia. W duchu cieszę się, że wyszłam kilka minut wcześniej, bo stoję i bezczelnie entuzjastycznie gapię się w niesamowity błękit nieba, po którym prędko płyną pomarańczowo-fioletowe chmury niezwykłej urody - pozostałość po ulewie sprzed 20 minut.
Stoję tak, w tej samej kurtce, którą mam na powyższym zdjęciu z grudniowej sesji i chcę by już było lato. Choć wiem, że będzie inne. Próbuję na chwilę zapatrzeć się w ten obraz i zapomnieć. Zapomnieć, że ulice są niemal puste, szkoły zawiesiły lekcje, bo wisi nad nami widmo nieznanego - widmo wirusa.
Piątki w centrum Poznania nie wyglądają tak, jak opisałam wyżej. Są pełne życia, ludzi na ulicy i w tramwajach. Jednak na własnej skórze przekonuję się, jak wiele może zmienić się z dnia na dzień.
Nie tylko w życiu osobistym, ale przede wszystkim w życiu określonej społeczności.
Temat Koronawirusa jest wszędzie: są memy, piosenki(!), fake newsy mniej lub bardziej nieprawdopodobne. Jest też strach i panika oraz stojące w opozycji do nich rozwaga i opanowanie. Są tłumy ludzi bojących się, co będzie dalej i tych, którzy nie czują tego niepokoju, może wychodzących z założenia, że "ich to nie dotyczy". I daj Bóg żeby tak było. Żeby jak najmniej z nas tego musiało doświadczyć.
Prawda jest taka, że wiele osób jest w tej sytuacji po raz pierwszy. Nagle, niczym w jakimś sensacyjnym filmie mówi się, by jak najmniej wychodzić z domu, dbać o higienę, zamyka się wiele instytucji, częściowo miasto zamiera. W mediach słychać o kolejnych przypadkach zakażenia, a w części z nas rośnie strach.
Tak, we mnie też. I choć dziś był mniejszy, to wczoraj chodziłam po domu (a jakże inaczej) zastanawiając się: co jeszcze mogę zrobić, by ochronić siebie i moją mamę, która jest moją najbliższą rodziną. Nic poza tym, co już wdrożone/zrobione nie przychodziło mi do głowy. Ale człowiek lubi grzebać w sobie, więc siłą rzeczy o tym się myśli.
Liczyłam, że marzec będzie jasnym i dobrym miesiącem, że odpali się we mnie na nowo mój wewnętrzny ogień przygaszony przez pewne doświadczenia na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy. Swoją drogą, to już drugi rok z rzędu, gdzie dopiero w marcu oddycham pełniejszą piersią po rozczarowaniach stycznia i lutego...
Ale jak to mówią "człowiek myśli, Pan Bóg kreśli" i żeby nie wrócić do wewnętrznych ciemności przez tę sytuację i siedzenie w domu (co uważam za słuszne i popieram akcję #zostańwdomu!), muszę starać się żyć normalnie, działać. Mogę dalej robić zdjęcia, malować (wróciłam do tego!), zrobić ozdobę na okno w klimacie nieco bardziej wiosennym, niż złote gwiazdki wesoło powiewające na firanie, grać z mamą w planszówki, doczytać rozpoczętą książkę o emocjach (o matko z ojcem, jak to tematycznie w punkt!) i zacząć nową. Dobrze przy okazji, że dni są coraz dłuższe.
Chcę powiedzieć, że będzie dobrze, no - lepiej niż teraz. Niewątpliwie to będzie ciężki czas jeszcze długo po zakończeniu epidemii. Ale damy radę. Nawet, jeśli się teraz boimy - to normalne. Pytanie, czy strach nas zablokuje i sparaliżuje, czy będzie impulsem do myślenia o dobru wspólnym i swoim.
Dbajmy o siebie, zostańmy w domach. Jeszcze wrócimy do tego, co lubimy robić poza nimi.