niedziela, 30 grudnia 2018

Podsumowanie roku 2018

Podsumowanie roku 2018

Wybierając słowo na 2018 rok miałam naprawdę duży problem. Po 2017 i 'rozwoju', który idealnie się wtedy sprawdził chciałam utrzymać ten stan, ale jednocześnie oprzeć się na jakimś nowym słowie przewodnim. Długo nie mogłam się na nic zdecydować i w końcu decyzję oparłam na tym, do czego chciałam dążyć przez wymyślony w styczniu remont. Potrzebowałam w swoim życiu prostoty i zneutralizowania swojego otoczenia. Stąd też prostota wydawała mi się w tamtym momencie dobra. 

Pamiętam doskonale 1 stycznia. Usiadłam przy biurku i kiedy większość miasta odsypiała sylwestrowe szaleństwa, ja spisałam cele na nowy rok. Były to realne do wykonania sprawy, które podzieliłam na kategorie: osobiste, praca, przestrzeń. 

Zgadnijcie, w której nawaliłam po całości?

Tak, w osobistych. 

I moglibyście teraz powiedzieć, że co to za ironia, bo przecież trąbię Wam już od lipca, jak to ludzie zmienili moje życie itd, wiecie bla, bla, bla. 
Bo to wszystko prawda. 

Z tym, że nie byli to ci sami ludzie, których ujęłam we wspomnianej kategorii. Na początku roku miałam jeszcze nadzieję i patrzyłam na pewne sprawy zbyt optymistycznie. Prawda jest taka, że wszystko się sypało. Wiedziałam o tym doskonale, choć jeszcze nie miałam odwagi tego przed sobą przyznać. Z tygodnia na tydzień wiele spraw nawarstwiało się, tworząc przytłaczający ciężar, który przybierał na sile. 
W styczniu rozpisywałam szczegółowo co mogę zrobić, by zmienić i poprawić to, co już jest, a w czerwcu większość z tych zapisków przestała obowiązywać przez podjęcie pewnej decyzji i poważne kroki w moim życiu. 

To właśnie wtedy, w połowie roku zrozumiałam, że to nie prostota prowadzi mnie od kilku miesięcy...


Odwaga

Towarzyszyła mi podświadomie, w wielu małych rzeczach szczególnie od stycznia, gdy postanowiłam całkowicie odmienić przestrzeń, w której żyję i zrobić remont. 

  • Zmiana zieleni i błękitu na biel i drewno. 
  • Pytania i zdrowa ludzka ciekawość.
  • Podjęcie przełomowej decyzji. 
  • Otwarcie się na nowe znajomości.
  • Próbowanie nowych rzeczy.
  • Korzystanie z życia. 

To duży skrót, ale bez odwagi, nie byłoby żadnej z tych rzeczy. Tkwiłabym w tym samym miejscu, uśmiechając się, ale jednocześnie czując ciężar coraz bardziej przygniatający mnie od wewnątrz. Przez pierwsze półrocze czułam wyraźnie ten narastający ładunek, ale zawalczyłam o siebie, zrzuciłam balast, odżyłam i... przeżyłam rozczarowanie. Bo nie było tak, jak się zapowiadało. 
Powiem Wam, że choć powinnam być już od kilku lat do tego przyzwyczajona, to ZAWSZE boli to tak samo. Sama się sobie dziwię, że znalazłam siłę i potrafiłam jakoś zaakceptować pewną konkretną informację, której się dowiedziałam. Do teraz nie mam pojęcia jak to zrobiłam - może po prostu nie przesłoniło mi to chęci poznania osoby, której ta sprawa dotyczyła? Można powiedzieć, że do teraz spotykają mnie mniejsze i większe rozczarowania tak jak dzisiaj, w sobotni wieczór, kiedy piszę te słowa i kiedy już byłam przekonana, że pewne sprawy się wyjaśniły. 


LUDZIE

Człowiek to jest ciekawa istota. Każdy rozumie pewne rzeczy na swój sposób. Nauczyłam się, że niektórym osobnikom (tak, o facetach mówię), trzeba powiedzieć wprost, pięć razy coś, żeby dotarło. Niestety, nawet jeśli mi się wydaje, że mówię o czymś wprost, to później wychodzi na to, że zostawiam coś w zawieszeniu. Grrr... Może wydaje się Wam, że jest mi lekko o tym pisać, ale nie, bo to cholernie boli od środka. 

Osoby w moim otoczeniu często mi mówią, że jak zwykle jestem pełna optymizmu, co jest oczywiście stuprocentową ironią, bo musicie wiedzieć, że należę do tego typu osób, które wolą się nastawić na najgorsze, by później pozytywnie się zaskoczyć. Nie walczę z tym, tak już mam. Stąd pewnie wzięło się u niektórych postrzeganie mnie jako osoby smutnej. To kim jesteśmy jest składową wielu czynników, nie tylko pierwszego wrażenia. Dlatego wspólne poznawanie się, czy to w żartach, w poważniejszych sytuacjach lub po prostu w normalnym życiu jest takie ważne.

Możemy dowiedzieć się, że mamy taką samą pasję, że lubimy taką samą muzykę... Możemy doświadczyć, jak przyjemnie się z kimś tańczy, zwłaszcza, gdy patrzą na nas sami pięćdziesięciolatkowie 😉 Możemy słuchać pewnych osób godzinami, chcieć dowiadywać się o nich więcej i więcej... nie ze wścibstwa, tylko z czystej chęci poznania tego kogoś. Możemy dostrzegać różne drobiazgi u drugiej osoby: zmarszczki wokół oczu, gdy się śmieje, to, że mamy podobne poczucie humoru, które tylko my rozumiemy... Wiele jest takich spraw, a one mają wpływ na nasze relacje międzyludzkie. Przekonuję się o tym, jak ważne jest to dla człowieka. Drugi człowiek. Otwarcie się na niego. Bez tego, bez ludzi, nie pisałabym dziś tych słów. Tak naprawdę nie wiem, co bym teraz pisała, bo staram się skupiać i być wdzięczna za moje 'tu i teraz', które choć niepozbawione wspomnianych wcześniej rozczarowań, jest o niebo lepsze od poprzednich lat. 


Tu również wielki wpływ na te relacje miała odwaga. Bo bez niej byłoby niewiele z tego, co się wydarzyło. I cieszę się ogromnie, że w moim życiu pojawiły się nowe osoby, które zastąpiły tych, którzy przestali być jego częścią. Dzięki tym osobom pojawiły się wypady na karaoke, planszówki, śpiewanie gdzie się da i spacery po Poznaniu - dziękuję Wam! ❤️



PODRÓŻE

Innym aspektem tej odwagi były podróże. No, może i nie było ich jakoś dużo w tym roku, ale warto zauważyć, że odważyłam się pojechać na drugi koniec Polski tylko po to, by móc po dziesięciu latach ponownie zobaczyć ukochany musical! Nowe miejsce, nowa trasa wśród tych, którymi regularnie jeżdżę PKP. Ekscytacja podwójna - i podróżą i spektaklem. Żal było wracać! Gdybym mogła, zostałabym w klimacie tego widowiska jeszcze przez kilka godzin... 
Do tej pory do podróżowania podchodziłam dość obojętnie - chyba, że celem miała być jakaś nadbałtycka miejscowość, wtedy cieszę się zawsze tak samo mocno! 

W tym roku polubiłam podróże. I tak, jak wspomniałam - dużo ich nie było, nie obleciałam połowy świata, ale cieszę się z każdej z nich. Białystok, Grabie, Gdynia, Gniezno... Poza tym pierwszym wyjazdem, wszędzie towarzyszyli mi ludzie, w większości osoby z chóru. Wspólne śpiewanie, wygłupy, przygody - to wszystko czyniło te podróże jeszcze ciekawszymi i niezapomnianymi. I choć niektóre mogłyby trwać dłużej niż dzień, to i tak pozwoliły mi na kilka godzin oderwać się od codzienności. To pokazuje, że pasja łączy, niezależnie od okoliczności i miejsca, w którym się znajdujemy. Jesienią poczułam, że potrzebny jest mi wyjazd. Taki reset dla mózgu, odpoczynek od tego, co mam na co dzień. Zobaczymy co z tego wyjdzie, czas pokaże. 



BLOG

Było o ludziach, podróżach, warto więc dodać jeszcze kilka słów o blogu, który cóż... mógłby się mieć lepiej. Były w tym roku miesiące, gdzie leciałam na petardzie, posty dodawane regularnie, mieszanka scrapbookingu i lifestyle'u, ale grudzień okazał się porażką. I w pewnym momencie... odpuściłam. 

Odważyłam się na to, zamiast silić się na wrzucanie tu czegokolwiek. Pomijając ten nieciekawy blogowo miesiąc, to bilans wyszedł mi na plus. Choć odwiedzin i wyświetleń postów nie było tyle, co rok temu, to liczą się Wasze wartościowe komentarze i reakcje, czy to bezpośrednio pod wpisami, czy na facebooku lub w wiadomościach prywatnych. Najciekawszymi dla Was postami (no i też moimi ulubionymi) stały się te życiowe, które wpadały mi do głowy spontanicznie, bez wcześniejszego planowania. Dwa z nich podlinkowałam wyżej (o smutnej duszy i pasji), tu podrzucę jeszcze trzy:



Dużym zaskoczeniem była dla mnie informacja o tym, że stałam się dla kogoś inspiracją, że dziękuje mi za te kilka słów, które napisałam. Tak było szczególnie w przypadku postu o akceptacji, którego wrzucenie było dla mnie aktem odwagi. Może się Wam wydawać, że to nic takiego, ale wierzcie - każdy z nas ma inny próg tolerancji samego siebie. Dlatego dziękuję Wam za wszystkie reakcje, a także za to, że śledzicie martushkowy kącik ukradkiem. To wiele dla mnie znaczy! Pozdrawiam również moich uczniów, bo wiem, że niektórzy mnie podczytują, choć nie wiem dlaczego 😋



Bycie inspiracją okazało się dla mnie czymś zupełnie nowym, natomiast wśród osób, które mnie inspirują, nie ma jakiś większych zawirowań. 

Nadal regularnie czytam/słucham/oglądam:

  • Panią Swojego Czasu - Ola przekazuje tyle energii i wiedzy, że to się nie dzieje! Polecam jej posłuchać, bo potrafi nieźle otworzyć oczy!
  • Lifemanagerkę - tu bez zmian. Uwielbiam vlogi Agnieszki, z chęcią wracam do tych wcześniejszych i żałuję tylko, że nie mam tyle samozaparcia, by częściej próbować publikowanych przez nią przepisów!


INNE

Zawirowanie natomiast dokonało się w mojej szafie! Już rok temu, podjęłam pierwsze próby przejścia na capsule wardrobe. Najlepiej sprawdziło mi się to latem i w tym roku było podobnie. Dorzuciłam do tego kilka spódniczek, no bo nie będę się przecież kisić w spodniach jak na dworze tropiki. Tak sobie je nosiłam i tak mi jakoś zostało do teraz. A konkretniej - przerzuciłam się całkowicie na spódniczki i sukienki! Kiedyś było to dla mnie coś niewyobrażalnego, a teraz okazało się czymś zupełnie naturalnym. Stuknęły mi już cztery miesiące bez spodni i póki co licznik leci dalej! 
Dzięki tej zmianie odkrywam, że w takim stroju również można się czuć komfortowo. Z mojego doświadczenia wynika, że nawet bardziej! Sukienki i spódnice dodają tego czegoś, co sprawia, że lepiej się czuję, a do tego są bardzo uniwersalne, bo pasują właściwie wszędzie. 




To niesamowite, ile może się zmienić w ciągu roku. Ilu ludzi możemy poznać, ile rzeczy odkryć, jak bardzo niektóre sprawy potrafią się skomplikować przez niedopowiedzenia, a inne rozwiązać raz na zawsze. Ile w nas samych może się zmienić i jakimi po tym roku możemy być ludźmi. Nie powiem, że boję się 2019, ale czuję narastającą ekscytację jaki będzie! 


Życzę Wam i sobie tylko jednego - żeby nie był gorszy od mijającego!


piątek, 30 listopada 2018

Tu i teraz - listopad

Tu i teraz - listopad

Listopad, ach listopad. Czy cieszę się z jego końca? I tak, i nie. Oczywistym jest, że nie możemy zatrzymać czasu dosłownie 'tu
i teraz', choćbyśmy nie wiem jak chcieli. To dla nas wszystkich znak, by nie przeżywać spotkań, spacerów biernie. Nie patrzeć jak obrazy przesuwają nam się przed oczami, ale spiąć się, wyjść z trybu uśpienia i wsłuchać się intensywniej w rozmowę lub śmiech, skoncentrować na zapachach wokół nas, zapatrzeć się w zmarszczki wokół oczu, które tworzą się podczas tego śmiechu... 


Tak wiem, wielu z Was powie, że to duperele, ale ja lubię duperele
i wszystkie pierdoły, dlatego na tym chcę się koncentrować. Cieszę się
i doceniam
te pozornie nic nieznaczące rzeczy stanowiące część mojego życia: zapachy przywołujące wspomnienia, szczegóły przypominające konkretne osoby. 
I mimo, że listopad (szczególnie jego początek), to czas zadumy nad tymi, którzy odeszli, to ja akurat mówię o żywych. O ludziach, którzy mnie otaczają, z którymi czas leci zawsze za szybko i jest go za mało. Nie mogę się doczekać, by rozwinąć ten temat - dobrze, że do grudnia, a co za tym idzie - do rocznego podsumowania niedaleko. 

Mimo dobrego początku, listopad dał mi trochę w kość. Czuję się (momentami bardzo, bardzo) rozmemłana, niedoceniona, bez chęci na cokolwiek. Nie wiem, czy akurat tak wypadło, czy miał na to wpływ koniec złotej jesieni i początek tej szarej (jak dla mnie równie pięknej). Ten czas stagnacji zostawiam za sobą i cieszę się, że zbliża się grudzień, z całym dobrodziejstwem. I liczę na to, że z dnia na dzień świąteczna atmosfera będzie mi się coraz bardziej udzielać, bo tak szczerze, to jeszcze mnie nie to wszystko nie rusza. Zrobiłam co prawda pierwsze podchody do świątecznego Buble'a, ale szybko odpuściłam. No jakoś mi jeszcze nie leży. W grudniu chcę znów oddać się swojej małej tradycji i codziennie spisywać wspomnienia mniej lub bardziej świąteczne w grudzienniku. Popularną nazwą jest oczywiście 'grudniownik', ale do swoich potrzeb zmodyfikowałam tę nazwę. Zerknijcie jak wyglądały te grudniowe albumy w poprzednich latach: 2016, 2017.

Ostatnie dni przyniosły również dobre nieświąteczne wspomnienia
i choć ZNÓW stoję na jakimś quasi rozdrożu, to mam nadzieję, że z początkiem grudnia sytuacja się w końcu wyklaruje, no bo kuźwa ileż można?! 

Tu wtrącę taką małą radę odnośnie bycia 'tu i teraz' - nie czekajcie z powiedzeniem drugiej osobie różnych spraw. Chyba, że macie ochotę ją zbluzgać - wtedy przystopujcie. Jeśli jednak sprawa dotyczy delikatniejszych i mniej agresywnych obszarów, to mówcie z serca, wyjaśniajcie, nie zostawiajcie rozmówcy w zawieszeniu. Wierzcie mi, zrobiłam tak i teraz ten ogon się za mną wlecze i mi nieźle ciąży... 

Wiem już dzięki temu nad czym muszę popracować, to kolejna życiowa lekcja. Od kilku miesięcy widzę, jak wielu rzeczy nie wiedziałam, nie doświadczyłam. Żyłam jak pod jakimś kloszem. I tak jak wyżej w przypadku ludzi - ten temat również rozwinę w rocznym podsumowaniu. 

Mówię o tym wszystkim, ale nie mogę uwierzyć, że to już za miesiąc. Za miesiąc będzie się kończył rok. Niektóre miesiące ciągnęły się jak niemiłosiernie, inne minęły zdecydowanie za szybko... Życie. Inaczej wygląda, kiedy przedstawia się je w filmach, a kiedy trzeba je samemu przeżyć, to nie jest tak łatwo. 

A skoro o filmach mowa, to nadrobiłam w listopadzie zaległość
w kwestii 'Fantastycznych zwierząt...'. Obie części bardzo mi się podobały, a wersja 3D? Świetna! Przyznam szczerze, że nie wiedziałam czego się spodziewać, bo było to moje pierwsze podejście do tego typu filmu, ale wiem, że to powtórzę. Kinowy plan na grudzień to 'Narodziny gwiazdy' - ciekawe, czy uda mi się w coraz większym przedświątecznym szale zrealizować ten plan. Nawet jeśli nie, to będę sobie za to spokojnie podczytywać 'Prosto i uważnie' - korzystam z chęci na czytanie póki trwa. 



Życzę Wam bardzo spokojnego grudnia - żeby nawał obowiązków nie wyssał z Was całej chęci do życia!


piątek, 23 listopada 2018

Liście i światło

Liście i światło

Trochę powiało pustką na blogu, ale już jestem, wróciłam. Na facebooku pisałam co się działo, może rozwinę temat w listopadowym 'tu i teraz'. Uspokoję, jeśli ktoś coś pomyślał - nic złego się nie stało. 

Po tej małej blogowej przerwie, wracam z formą, którą ostatnio robiłam jakoś wiosną - layout! Motorem do działania były cudowne produkty od Studio Forty z serii Magic Fall. Miałam zdjęcie, miałam papier i... brak pomysłu. Jednak olśnienie przychodzi w najmniej spodziewanym momencie i miejscu - w taki oto sposób wpadłam na stemplowanie przez szablon. 

Rozrysowałam sobie liść podobny do tych, które uchwyciłam podczas jesiennego spaceru w pięknym słońcu. Następnie wycięłam i dobrałam stemple. Są one na tyle elastyczne, że nieco je powyginałam, już na bloczku tworząc efekt liścia, a potem mieszając jesienne kolory tuszy odbiłam przez wycięty wcześniej szablon.


Na tak przygotowanej bazie zaczęłam zabawę z papierami, zdjęciem i innymi przydasiami. Nastemplowane liście zdają się jakby wychodzić ze środka scrapa. A wokół to, co lubię najbardziej! Papiery, enamel dotsy, naklejki - zarówno transparentne, jak i chipboardy

Zerknijcie na szczegóły:







Dobrze się bawiłam przy tym scrapie, choć po przerwie trochę ciężko było rozruszać palce 😉 Za pasem grudzień, a więc i mój trzeci już grudziennik i waham się nadal nad jego formą. Ciekawe, na co się w końcu zdecyduję. 

Do przeczytania w przyszłym tygodniu!

czwartek, 1 listopada 2018

Tu i teraz - październik

Tu i teraz - październik

Siedząc w nocy z 31 października na 1 listopada, po kolejnej nieudanej próbie napisania jakiegoś logicznego zdania postanowiłam: odpuszczam październikowe 'tu i teraz'. Niewielka strata dla świata blogowego. Jednak coś drgnęło i dzięki temu możecie czytać te kilka słów wystukane w klawiaturę przy akompaniamencie mojego odkrycia ostatnich dni - The Score.

Cóż, październik mówiąc wprost zaczął się dnem, mułem i wodorostami. Pewna sytuacja wprowadziła mnie w taki stan. Z każdym dniem było lepiej, a w międzyczasie praktykowałam u siebie szukanie jakichkolwiek dobrych i drobnych rzeczy z danego dnia. Udawało się! To pokazuje, że często te 'pierdoły' mają ogromne znaczenie, gdy wokół wali się wszystko. 

I teraz pod koniec miesiąca (który minął mi tak szybko, że prawie nie zdążyłabym napisać podsumowania!) znów zaczynam tracić grunt pod stopami. Czuję, że poczucie bezpieczeństwa, które odzyskałam jakiś czas temu, zaczyna się rozmywać... Jeśli zniknie... lepiej się teraz nad tym nie zastanawiać. 

Wiem, że te poprzednie akapity, to niezbyt udany początek posta, ale to moje życie. Są w nim dobre i złe chwile. Dlatego w dalszej części postaram się skupić na tych pierwszych. Choć jest ciężko, bo ręce nie raz zawisają nad klawiaturą i nie wiedzą co wystukać, to zbieranie wspomnień z zapisków i głowy uświadamia mi, że wbrew nieciekawej 'klamrze', która spięła październik, nie było tak źle. Bo choć nie udało mi się pojechać do Krakowa, na co już od jakiegoś czasu byłam nakręcona, to tak się złożyło, że zmiana planów na ten dzień skutecznie poprawiła mi humor i pozwoliła doświadczyć czegoś dla mnie nowego. 

Wpisy 'tu i teraz' są dla mnie formą wygadania się. Co prawda wiele razy główkuję, by nie pisać o wszystkim wprost, ale to dobrze - w jakiś sposób się rozwijam. I analizując ostatnie wydarzenia widzę, że stanęłam z wieloma rzeczami w miejscu - nie mam pojęcia dlaczego. Coś mnie blokuje by ruszyć dalej. Zastanawiam się co mogę zrobić z tymi blokadami, które we mnie są. Samo czekanie nie pomaga, hm... Jednocześnie staram się działać i tworzyć. W ostatnich tygodniach pojawiła się jesienna praca, a niedawno wróciłam do farb! Na jak długo, to się okaże. Powiem Wam tylko, że to, co zmalowałam wprawia mnie w dumę, a to się rzadko zdarza! 😉

Co jeszcze było dobrego? Lato przekazało dalej pałeczkę w przepięknym stylu, dzięki czemu polska złota jesień mogła naprawdę zaistnieć. Cieszę się ogromnie, że wróciły wspólne wyprawy i 'sesje' śpiewacze, których brakowało przez cały wrzesień. Chóralne przeboje 'męczone' w czasie wakacji znów mogły zabrzmieć w kameralnym składzie. To jest dla mnie niesamowite - wystarczy hasło, dźwięki i powstaje muzyka, którą tak bardzo kocham, mimo że pewnie tej miłości nie widać w pełni na co dzień. Jednak pasja nie zawsze musi dać się dotknąć, by poruszać serce. Co nie znaczy oczywiście, że te 'namacalne' są do bani! Ile osób tyle pasji i to jest niesamowite!

Jeśli już o muzyce mowa, to musicie wiedzieć, że powoli włącza mi się tryb 'Święta'... Może to chore, ale nic na to nie poradzę. Póki co, nie sięgnęłam jeszcze po świątecznego Michaela Buble, więc nie jest ze mną aż tak źle. Jeszcze chwila i obwieszę pokój lampkami! Teraz jak to napisałam, to po prostu nie mogę się doczekać! 😏

No dobra, tym oto akcentem kończę październik i witam listopad. Wiem, że tego nie widać, ale działo się dużo... tylko, że w mojej głowie.

Dobrego miesiąca! 
 

piątek, 26 października 2018

Nienamacalna pasja - chóralistyka

Nienamacalna pasja - chóralistyka

Pasje mogą być różne. Mogą pochłaniać masę czasu lub pieniędzy, ale łączy je jedno: napędzają nas do działania i są czymś co pomaga nam odreagować stres czy oderwać się od problemów. Pasja to coś więcej, niż zwykłe 'lubienie' czegoś. To takie lubienie, które nas do siebie przyciąga i przenika. Woła po nocach, gdy wszyscy śpią, siedzi w głowie z masą dźwięków, których nie sposób nie słyszeć, jest obecne na każdym zdjęciu. 
To nienazwane 'coś' widać u ludzi, którzy 'to' mają - kiedy opowiadają o tym z wypiekami na twarzy i nieposkromionym entuzjazmem, kiedy cieszą się jak dzieci z czegoś przydatnego ich pasji, kiedy są w stanie wiele poświęcić dla tego, co jest dla nich ważne. 
Widziałam to u mojego Taty, kiedy miał w rękach nowy aparat fotograficzny, widzę to u mojej Mamy, kiedy angażuje się w społeczne działania na rzecz innych, widać to u mnie kiedy opowiadam o swoich papierowych tworach. 
Tego nie da się opisać, bo ta miłość jest po prostu zauważalna niemal od razu. Specjalnie nie używam tutaj słowa 'hobby', bo mam wrażenie, że spłyca wartość tego, co lubię i robię. 
Na przykładzie mojej rodziny, możecie zauważyć, że pasja ma różne oblicza. I często jest tak, że nie zamykamy się tylko na tą jedną jedyną, ale oddajemy po kawałku naszego serca różnym obszarom naszych zainteresowań. Tak jest i u mnie.

Jeżeli trochę znacie mojego bloga lub przejrzycie go nieco w tył, to zauważycie że lubię scrapbooking. Stał się on moją pasją trzy lata temu i dzięki niemu teraz piszę i publikuję w internecie. Gdybym nie połknęła bakcyla, czy wrzucałabym tu kartki, boxy, albumy? Oczywiście, że nie! Po co pisać o czymś, czego się nie lubi i 'nie czuje'?
Poza papierowym szaleństwem, które dołączyło stosunkowo niedawno do moich zainteresowań, mam też takie, które jest ze mną od dawna - muzykę. I to właśnie jej, a konkretnie muzyce chóralnej poświęcę ten wpis. 

Muzyka w ogóle towarzyszy mi od zawsze. Choć nie wychowałam się w rodzinie muzyków, to w naszym domu nigdy nie było cicho. Już zawsze będę słyszała bluesowe kawałki puszczane na cały dom przez Tatę. On je uwielbiał, my z Mamą niekoniecznie 😉 Jednak nie przeszkadzałyśmy mu w tym i dobrze, bo teraz tych bądź co bądź nielubianych dźwięków (i ich fana) nam brakuje.
Natomiast moje pierwsze zapamiętane muzyczne wspomnienia z dzieciństwa, to gra na małym, różowym pianinku, a także namiętne oglądanie i tańczenie do 'The Lord of the dance'. Zresztą do dziś uwielbiam tę muzykę. 
Potem przyszedł czas szkoły muzycznej i trwał on naprawdę długo, bo aż trzynaście lat! (zaczęło się od zerówki)
Zadano mi niedawno pytanie, czy żałuję tych wszystkich lat spędzonych na nauce muzyki i wiecie co?

Nie. 

Bo oczywiście, mogłam iść do zwykłej podstawówki, potem do gimnazjum na profil geograficzny (tak, kiedyś miałam takie myśli), a później do jakiegoś liceum. Ba! Ja przecież po maturze chciałam iść na meteorologię! Pisałam o tym w poście odpowiadającym na pytanie 'co po maturze?' I choć jestem bardzo ciekawa, jak wyglądałoby moje życie po meteorologii, to jestem przekonana o słuszności swojej decyzji, by nie przerwać muzycznej edukacji.


Rozwinięciem mojej pasji jest chóralistyka. 
Towarzyszy mi od podstawówki, gdzie część była w orkiestrze, a inni w chórze. Od tamtego czasu, a będzie to już piętnaście lat (!) mam ciągły kontakt ze śpiewaniem, co uważam za jedną z lepszych rzeczy, jaka mnie mogła spotkać w życiu.To muzyce chóralnej poświęcałam dużo czasu na studiach, a niezmiennie od ośmiu lat śpiewam w chórze, który był ze mną podczas moich dyplomów na Akademii Muzycznej. 

Śpiewanie w zespole, szczególnie amatorskim lub półprofesjonalnym uczy pokory. I jest to moim zdaniem
najlepsza lekcja dla wykształconego muzyka, jaką może otrzymać. Nie praca z przeponą, nie ćwiczenia oddechowe, czy poszerzające skalę, nie. Właśnie współtworzenie czegoś z ludźmi, dla których nie wszystko jest oczywiste. Nie zrozumcie mnie źle - nie jestem Alfą i Omegą, nie wiem wszystkiego. Chcę po prostu powiedzieć, że będąc w chórze, gdzie nie wszyscy czytają (znają) nuty, a praca nad utworem zajmuje niekiedy naprawdę dużo czasu, uczymy się ciężkiej pracy i zrozumienia dla innych. Będąc wykształconym muzykiem możemy zatracić radość i świeżość w obcowaniu z muzyką. Śpiewanie z innymi pomaga nam to odzyskać i być oparciem dla niepewnych głosów, co często przyśpiesza pracę nad partią. 


Nigdy nie żałowałam bycia z tymi ludźmi. Z niektórymi znam się od początku, widziałam jak chór się niejednokrotnie 'przebudowywał', przeżyłam mnóstwo przygód - konkursowych, wyjazdowych i takich zwykłych na próbach. To moja odskocznia po ciężkim dniu: w szkole, na studiach, a teraz - w pracy. Przygotowywałam z nimi repertuar na dwa koncerty dyplomowe, przeżywaliśmy to razem! Nie zawsze było łatwo, ale daliśmy radę! Jesteśmy jak rodzina - śmiejemy się, ale i czasem sprzeczamy. Wspólnie jeździmy na występy, a 'po godzinach' spędzamy czas przy planszówkach lub na... karaoke - to tak, jakby ktoś się zastanawiał, czy śpiewanie nam się nie nudzi 😉

Najlepsze jednak jest wspólne tworzenie muzyki - kiedy wiele dźwięków tworzących osobne melodie nagle składa się razem i brzmi niesamowicie! To taki rodzaj połączenia, który trudno opisać. Nie jest czymś namacalnym, ale dotyka serce z taką mocą, że porusza w nim najbardziej skryte emocje. Doświadcza tego słuchacz, ale również wykonawca! 

I oczywistym jest, że niektóre utwory 'czuje się' bardziej. Tymi, które są mi szczególnie bliskie z różnych względów, podzielę się już niedługo! Chcę im poświęcić więcej niż jedno zdanie, a nie miałam serca upychać ich w tym poście. 


Jakie są Wasze pasje? Podróże, muzyka, piłka, a może coś oryginalnego? Chętnie się tego dowiem! 


sobota, 13 października 2018

W różu z chrzcielnicą

W różu z chrzcielnicą

Nareszcie piątek! Ten tydzień minął mi bardzo szybko i intensywnie, dlatego cieszę się na weekend, który również nie będzie leniwy.
Wydaje mi się, że tym exploding boxem kończę odkopywanie się z sierpniowej twórczości. Dzisiejsze pudełko, to pamiątka z okazji chrztu. Postawiłam na sprawdzone połączenie kolorów i papierów z Galerii Papieru, a do tego dołożyłam na pudełku delikatną koronkę. W środku jak zwykle najwięcej dzieje się na środku, gdzie gwiazdą jest cudowna chrzcielnica od Crafty Moly. No muszę to znów powiedzieć, uwielbiam ich tekturki! 

No dobra, koniec zachwytów, czas na szczegóły: 






Na dziś to tyle. Mam nadzieję, że do przeczytania już za tydzień!


piątek, 5 października 2018

Jesienny ślub

Jesienny ślub

Ach, październik... Lubię ten miesiąc, jest chyba najbardziej jesiennym ze wszystkich. Właśnie dlatego, kiedy szukałam pomysłu na nową kartkę ślubną nie musiałam długo się wysilać - jesienny klimat mocno mi się udzielił!

Ten komplet to miks różnych papierów i dodatków, ale bardzo mi się podoba efekt końcowy!
Wykorzystałam tu nowości od Studio Forty z najnowszej jesiennej kolekcji: papier i małe drewniane słoje drewna. Co do tych drugich, to od razu wiedziałam, że ich tu użyję - świetnie ożywiły typową kwiatową scenerię, podobnie jak te drobne kuleczki, które już jakiś czas czekały na swoje pięć minut.


Zobaczcie szczegóły:









Udanej jesieni! 


sobota, 29 września 2018

Tu i teraz - wrzesień

Tu i teraz - wrzesień

Kiedy zbliża się wrzesień, w wielu miejscach w sieci można wyczytać, jaki to świetny czas - na planowanie, na realizację odkładanych od początku roku postanowień itd. Dla wielu osób wrzesień to nowy start, czysta karta.

A dla mnie? To po prostu kolejny miesiąc. 


Choćbyście mnie torturowali, nie pamiętam jak to było z wrześniem. Wiem tylko, że miałam trochę więcej chęci do nauki, ale umówmy się - większość tak ma. Potem ten miesiąc był przedłużeniem i tak już długich wakacji podczas studiów. Teraz, wyznacza mi czas powrotu do szkoły od nauczycielskiej strony. 

Piszę o tym, bo z wrześniem wiążą się nieraz ogromne pokłady nadziei i gigantyczne oczekiwania. U mnie tego nie było. Liczyłam, że będę dalej cieszyć się życiem, tak jak w wakacje. Oczywiście rzeczywistość zweryfikowała moje plany - wróciłam do pracy, rozpoczęliśmy próby chóru i - jakby tego było mało - dołożyłam sobie jeszcze do tego ćwiczenia. Tak! Zapisałam się na ćwiczenia rozciągające, że tak to ujmę. Niektórzy z Was mogą się domyślać o co chodzi, ale póki co nie chcę wprost o tym mówić. 

To wszystko może nie wymęczyło mnie totalnie, ale kazało przeorganizować swoje dni. Nadal uczę się swojego planu zajęć, funkcjonowania szkoły, którego doświadczam teraz pełnoprawnie jako nauczycielka muzyki. Nie przestawiłam się jeszcze do końca na tryb 'koniec wakacji, bierz się do roboty leniwa buło', dlatego jest to coś, nad czym muszę pracować. Inną taką rzeczą jest odpuszczanie. Nie mówię tu jednak o takim dotyczącym nadmiaru obowiązków, czy nakładanych na siebie zadań. 

Chodzi mi o odpuszczanie w relacjach międzyludzkich. Bo kiedy za bardzo się przejmuję, myślę, analizuję lub przeciwnie - stwierdzam 'niech się dzieje co chce', to odbija się to na mnie mocno. Wszystko to kumuluje mi się w sercu, a są dni, kiedy moja wrażliwość się przeciw temu buntuje i wszystko odbieram ze zdwojoną siłą. I wtedy już nie wiem, co jest prawdą, a co nie. 
Takie wahania nastrojów sprawiają, że często czuję się rozbita między te wszystkie myśli. Zdecydowanie przydałaby mi się myślodsiewnia, której używał Dumbledore...

Byłabym jednak niewdzięcznicą, gdybym nie doceniła tego, co mam teraz w porównaniu z tym co było. W ostatecznym rozrachunku to,
z czym się teraz borykam może przerodzić się w coś fajnego. To, co zostawiłam za sobą szło by tylko w złą stronę i niszczyło mnie na każdej płaszczyźnie... 


I właśnie to jest niezwykle ważne - dostrzeganie dobra w miejscu potencjalnej życiowej kupy. Umiejętność zaakceptowania siebie,
o której niedawno pisałam na fanpage'u, z dobrymi i gorszymi momentami jest czymś, co we mnie ostatnio mocniej dojrzewa. Kilka dni temu miałam właśnie taki dół - przyszedł momentalnie
i poprzestawiał moje względnie uporządkowane wnętrze... Pomogło mi spojrzenie na to, jak jest teraz w porównaniu z tym, co było. 


Czasem chwilowy zmierzch może wydawać się najczarniejszą nocą, ale istnieje szansa, że szybko zmieni się w świt i początek nowego, pełnego dobra dnia. 

Wiem, wiem, zrobiło się trochę filozoficznie, jednak takie rzeczy są dla mnie ważne. Widzę coraz bardziej, że staram się żyć świadomie
i nie bać życia! Nawet jeśli pewne sytuacje całkowicie mnie zaskakują, a we mnie odzywają się dwa różne głosy, to takie jest właśnie życie. Uczymy się na błędach i niespodziewanych sytuacjach. Często właśnie te spontaniczne wydarzenia są dla nas najcenniejszą pamiątką i stanowią najlepsze wspomnienia. 




Dobra, pora wrócić do 'przyziemnych' spraw! 

Wrzesień przyniósł nową energię do czytania i choć osłabła trochę
w trakcie, to nie tracę nadziei, że dwie książki, których jestem bardzo ciekawa przeczytam w większości w październiku. Trzymajcie kciuki, by tak się stało!


W czasie kiedy nie czytałam, ale krzątałam się wokół swoich spraw, towarzyszyła mi oczywiście muzyka i fajne vlogi z podróży Agnieszki. Zasłuchałam się na kilka dni w duecie wiolonczelowym
i męczyłam tym zarówno moją mamę, jak i sąsiadów za ścianą. Poza tym grała u mnie też moja
chóralna playlista, którą podlinkowałam Wam w czerwcowym 'tu i teraz'. Wróciłam na chwilę do tego posta
i nie mogę uwierzyć jak wiele się pozmieniało we mnie! To niby 'tylko' trzy miesiące, a różnica jest ogromna...


Co do zmian - w wakacje z racji morderczych niekiedy upałów częściej ubierałam spódniczki. Powiem Wam, że tak mi się to spodobało, że od końca sierpnia nie noszę spodni! Królują sukienki
i spódniczki
, które pokochałam za +100 do poczucia kobiecości oraz za dodanie mi pewności siebie. 

I wiecie co?
Póki co nie wracam do spodni! 😊

Zwłaszcza, że taki strój nie ogranicza - spacer, droga na ćwiczenia, praca - da się! 

Co do jesiennych spacerów, to cieszę się, że udaje mi się takie odbywać - zarówno samej, jak i z kimś. Krótkie lub dłuższe, nie ma znaczenia. Ważne, że są i w ich trakcie mogę spędzać czas z drugą osobą lub patrzeć na zmieniające się z dnia na dzień drzewa. Chcę ich więcej - oby pogoda na to pozwalała jak najdłużej...

Mam też nadzieję, że pogoda będzie sprzyjała podczas mojego wyjazdu do Krakowa na imprezę craftową 'Art&craft'. Liczę, że uda mi się pojechać i nic mi w tym nie przeszkodzi! A już za tydzień,
6 października w Poznaniu odbędzie się Ogólnopolskie Craft Party, na które oczywiście również się wybieram, jakże by inaczej! Czekam na ten kreatywny październik!



A jak Wam minął wrzesień? Spróbowaliście czegoś nowego, zrealizowaliście jakieś małe założenia? Dajcie znać!



piątek, 21 września 2018

Rajska jabłoń na ślub

Rajska jabłoń na ślub

Sezon na śluby powoli dobiega końca, ale będę jeszcze miała Wam coś do pokazania w tym temacie, więc nieco go tutaj przedłużę.

Dziś przed Wami box, w którym po raz pierwszy użyłam wyciętego z arkusza wianka. Mimo mojej miłości do drobnych rzeczy, jakoś nie miałam siły, by wycinać wcześniej takie rzeczy, a wyszło całkiem fajnie! Do tego machnęłam napis i już!
Całe pudełko zdobi kolekcja 'Rajska jabłoń' Galerii Papieru, do której początkowo nie byłam przekonana, ale kupiłam kilka arkuszy na próbę i mnie oczarowały!

Łapcie szczegóły i wybaczcie nienajlepsze tym razem zdjęcia:






Do przeczytania w czwartek z wrześniowym 'tu i teraz'!


piątek, 14 września 2018

W dorosłość z bukietem kwiatów

W dorosłość z bukietem kwiatów

Witajcie w ten jesienny piątek. W Poznaniu zrobiło się szaro i deszczowo, ale lubię ten czas. Wprowadza trochę melancholii do życia, a to też jest potrzebne.

Jeżeli o tym mowa, to urodziny również mogą być takim czasem przemyśleń, podsumowań itd. Szczególnie, jeśli jest to osiemnastka. Kartka we fioletach i szarościach powstała dla tej samej osoby, co energetyczny box, jednak musicie przyznać, że obie prace różnią się od siebie dość mocno 😉

Zobaczcie sami:







Trzymajcie się, korzystajcie z uroków września i do następnego!
Być może napiszę coś o ciuchach (tak, ja!) 😊

czwartek, 6 września 2018

Pudełko na chrzest z wózeczkiem

Pudełko na chrzest z wózeczkiem

Witam wrzesień i wracam do exploding boxów! 😉 Kolejne pudełko wykonałam na chrzest chłopca. Tym razem jednak nieco zmodyfikowałam wnętrze, dodając inny kształt papieru na ściankach. Jakoś ciekawiej się zrobiło, więc muszę częściej tak kombinować! Dodatkowo te malutkie kwiatuszki wokół, no i oczywiście wózeczek... Ach, mam słabość do takich miniaturowych rzeczy 😊

Zobaczcie co mi wyszło:












Na dziś to tyle, a w kolejnym poście wrócimy do ślubnych klimatów!


środa, 29 sierpnia 2018

Tu i teraz - sierpień

Tu i teraz - sierpień

Tak, jak pisałam w poprzednim poście, zbliża się nieuniknione - koniec wakacji... Muszę sobie jeszcze trybiki przestawić na tryb 'praca' po tych dwóch miesiącach, które były... bardzo dobre.

I tak, jak zmieniłam w środku roku słowo na 2018, tak już teraz mogę śmiało powiedzieć, że główną rolę w 'filmie' z wakacji grali ludzie i... tu i teraz. To dzięki mojej ekipie chóralnej mogłam pewnych rzeczy spróbować po raz pierwszy: karaoke (pamiętacie, jak o tym pisałam miesiąc temu?), śpiewanie... wszędzie, kino letnie... Jeszcze kilka rzeczy mogłabym wymienić.

To był czas nadrabiania życia. Nie boję się tego napisać. Zdałam sobie sprawę, jak ostatnie lata mnie ograniczały, a wyjście 'do ludzi' nie boli i jest naprawdę fajne. Tak, jak spontaniczne działania ze znajomymi. To wszystko było dla mnie bardzo... odżywcze. Zamknięcie za sobą ważnego etapu w życiu było niezwykle trudne, ale wyszło mi na dobre, widzę to coraz wyraźniej każdego dnia. Wiem, że praca i uczenie się siebie będą mi teraz nadal nieustannie towarzyszyć. Nie zawsze jestem gotowa na te lekcje od losu, ale z rozczarowaniami również trzeba sobie umieć radzić.

Poza spotkaniami ze znajomymi udało mi się wyciągnąć mamę nad morze, do naszej ukochanej Gdyni! 💗 Cieszę się, że ta podróż doszła do skutku, bo po zeszłorocznej wyprawie bardzo mocno utwierdziłam się w przekonaniu, że to tam jest moje miejsce na ziemi i zamieszkałabym tam, gdybym tylko mogła... 

Na pewno mnie rozumiecie, jeśli też czujecie mocne powiązanie z jakimś miejscem. Trochę nam się co prawda pokręciły plany, ale ostatecznie odważyłam się spróbować rezerwacji przez Airbnb i wszystko się udało, no a ja przy okazji spróbowałam czegoś nowego. Odkryłyśmy nowe miejsca, wróciłyśmy do starych i duuuuużo chodziłyśmy! Już pierwszego dnia stuknęło nam ok. 17 kilometrów! 
Ten wyjazd nam się po prostu bardzo udał i... przydał. Obie mamy na co dzień swoje zmartwienia, stresy, a podróż i kilka dni całkowitego luzu były wybawieniem. Potrzebowałam się na chwilę 'wyłączyć' od codziennej, poznańskiej rzeczywistości. 
Siedzenie i patrzenie w morze, to kwintesencja detoksu dla mojej głowy. Nic wtedy nie potrzeba - jestem tylko ja i fale. One żyją swoim rytmem, a ja ich. 
Marzę o podobnej wyprawie zimą! Nie byłam jeszcze nad morzem w czasie tej mało turystycznej pory roku, więc może w ferie się wybiorę...? Wszystko przede mną! 😊

Sami więc widzicie, że po tylu dniach luzu, wyjazdach i wielu wieczorach ze znajomymi, nie czuję się jeszcze mentalnie gotowa na powrót do pracy. I mimo, że za kilka dni rozpocznie się czas obowiązków, sprawdzianów, kartkówek, występów i rad pedagogicznych, chciałabym dobrze przeżyć ten rok szkolny w pracy, ale i dalej czerpać z życia tak, jak w wakacje. Cieszyć się wyjściami do kina, na koncert, czy po prostu spacerami... 
I wiecie co? Wiem, że tak będzie! Nie uziemię się w domu, bo niby dlaczego? 


Szczególnie czekam na jesień i jej charakterystyczny chłód. Choć lubię lato, to już się nastrajam na zmianę klimatu. Jesień kiedyś była moją ulubioną porą roku i nadal mam do niej ogromny sentyment, ale po prostu nauczyłam się cieszyć tym, co oferują mi pozostałe sezony. Po cichu liczę na jesienne spacery wśród spadających liści i mam nadzieję, że uda się na taki wybrać. 

Jesień będzie też dobra na wyjścia do kina, których przez wakacje było sporo. Wspomniałam wcześniej o tym, że nadrabiałam zaległości, a to oznacza, że wreszcie mogę napisać, że coś oglądam! "303. Bitwa o Anglię", "La La Land" (tak, wiem że to już było, ale w końcu udało mi się obejrzeć), "Boska Florence", "Ocean's 8", nareszcie coś na dużym ekranie, ze znajomymi. Choć sama też bym poszła i dziwię się, że do tej pory się na to nie decydowałam. Jak widać, do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć.

Co się zaś tyczy słuchania, to w sierpniu królowało u mnie kilka kawałków. Wrzucę je tutaj, bo może uprzyjemnią Wam wrzesień:

  • La La Land - 'City of Stars' w wersji Studio Accantus - pewnie znane, ale zawsze można sobie przypomnieć
  • Dear Evan Hansen - 'Requiem' - odkrycie sprzed kilku dni. Uwielbiam głos tej dziewczyny!
  • Ólafur Arnalds - 'Only the Winds' - początkowo mnie nie porwał, ale kiedy wróciłam do tego utworu po kilku dniach coś zaskoczyło. Wiecie, że ja lubię takie 'smęty', więc chyba nie mogło być inaczej 😉

I na koniec filmik, który mógł pojawić się wcześniej w moim przypadku, ale może komuś z Was pomoże lub da do myślenia:
'Nie oszukuj się, to nie jest miłość'.



Słuchanie i oglądanie to jedno, ale wiecie co? Wreszcie udało mi się zacząć jakąś książkę! Kto jest tu ze mną jakiś czas ten wie, że blokada czytelnicza trzyma mnie... długo. Dlatego cieszę się, że zaczęłam czytać nową zdobycz i jestem już za pięćdziesiątą stroną, co jest niebywałym sukcesem. Jak to mówią: cieszmy się z małych rzeczy 😉


I tak minął sierpień - mówcie co chcecie, ale mnie nieustannie zaskakuje to, w jakim tempie płynie czas. Bardzo chętnie wróciłabym do ulubionych chwil z tych ostatnich tygodni (także lipcowych), ale pozostaje to wyłącznie w sferze wspomnień. Czas 'zapracować' na nowe!

A wiecie za co jestem wdzięczna tak ogólnie?
Za życie.


 
Copyright © 2016 Martushkowo , Blogger