Święta, czas zadumy, refleksji, rodzinnych spotkań, tony zjedzonego sernika lub pasztetu... dla każdego z nas co innego w tym czasie jest ważne. I absolutnie nie chcę urazić ludzi, którzy nie uczestniczą od strony duchowej w tych dniach. Jesteśmy ludźmi i mamy prawo do swoich poglądów i wyborów. Także tych dotyczących Świąt.
Na wstępie chcę Wam tylko powiedzieć, że rzadko poruszam takie tematy w internecie i nie zamierzam nikogo nawracać. Skąd więc pomysł na taki post? Dobre pytanie, sama nie umiem znaleźć tej jednej, właściwej odpowiedzi...
Zapraszam Was po prostu do lektury.
Jeśli zapytalibyśmy dzieci, które Święta bardziej lubią, większość odpowiedziałaby dosyć przewidywalnie - Boże Narodzenie. Nam też jakoś łatwiej jest je wybrać.
Wokół tych Świąt narosła komercyjna otoczka, ale nawet pomijając ją na pierwszy rzut oka 'Gwiazdka' wydaje się przyjemniejsza, bo wiecie: Jezus się rodzi, nowo narodzony bobas roztacza wokół swoją boskość
i jest miło.
A Wielkanoc?
Owszem, to czas radości, ale poprzedzony czym?
Śmiercią.
Wspomniałam wyżej, że mamy swoje poglądy na różne sprawy,
o różnych rzeczach wyrabiamy sobie takie, a nie inne zdanie, ale przychodzi moment, kiedy coś się zmienia.
My sami.
Wokół tych Świąt narosła komercyjna otoczka, ale nawet pomijając ją na pierwszy rzut oka 'Gwiazdka' wydaje się przyjemniejsza, bo wiecie: Jezus się rodzi, nowo narodzony bobas roztacza wokół swoją boskość
i jest miło.
A Wielkanoc?
Owszem, to czas radości, ale poprzedzony czym?
Śmiercią.
A to już komercyjne nie jest. I stąd zajączki, kurczaczki, jajeczka (dobra, to ostatnie najmniej razi, bo jajko to symbol życia).
Odczepię się już od medialnej nagonki na jedne i drugie Święta, bo nie o tym ten wpis ma traktować.
Wspomniałam wyżej, że mamy swoje poglądy na różne sprawy,
o różnych rzeczach wyrabiamy sobie takie, a nie inne zdanie, ale przychodzi moment, kiedy coś się zmienia.
My sami.
Zmieniamy fryzury, gust muzyczny, znajomych, poglądy...
I ta cała zmienność dotknęła także i mnie. W wielu kwestiach - wszak kobieta zmienną jest - ale też w tej duchowej: bardziej polubiłam Wielkanoc.
Ale zaraz. Przecież tytuł posta sugeruje, że jednak nie do końca...
Ale zaraz. Przecież tytuł posta sugeruje, że jednak nie do końca...
No właśnie, coś tu nie gra. Szczególnie jeśli dodamy do tego fakt, że jestem organistką. Powiem Wam, że dopiero w tym roku odczułam to dość mocno. A to dlatego, że po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć to wszystko w innym kościele. Odkąd pamiętam wszystkie ważne uroczystości i sakramenty miały związek z moją rodzinną parafią.
Życie pisze jednak różne scenariusze i pod wpływem ubiegłorocznych zmian zrobiłam coś, czego bym się po sobie nie spodziewała - zostałam organistką w innym kościele. Mogę szczerze powiedzieć, że było to wyjście poza moją strefę komfortu, bo w poprzednich latach skutecznie broniłam się przed graniem 'na obczyźnie', a takie przypadki policzyłabym na palcach jednej ręki. A tu bach! Taka zmiana, na którą sama się zdecydowałam.
Pominę poprzednie miesiące, które mogłyby być tematem osobnego wpisu. Przejdźmy do Wielkiego Postu, a konkretniej do Triduum Paschalnego.
Dla wyjaśnienia - to trzy dni bezpośrednio przed Wielkanocą, przypominające nam wydarzenia ostatnich dni Jezusa na ziemi.
Wydarzenia tych dni przeżywałam z góry - balkonu. Już samo to zmienia nieco perspektywę. Jednak największe wrażenie zrobiło na mnie puste tabernakulum i przestrzeń wokół niego.
Żadnych kwiatów, obrusów, ksiąg, świec, zgaszona lampka. Pustka.
Wcześniej jej nie dostrzegałam. Od dziecka znałam ten ołtarz, prezbiterium, wszystko. I widziałam jak co roku kapłan przenosił hostie do symbolicznej w tych dniach ciemnicy.
Nie było w tym dla mnie nic nowego.
Wielki Piątek okazał się chyba najbogatszy w takie doświadczenia. Kiedy wszystko cichnie, światło przygasa i nie masz wyboru, nie masz dokąd uciec wzrokiem, czy słuchem - to, co tkwi w ciszy zaczyna się uwidaczniać.
Dotarło do mnie, jak wielka była ofiara Chrystusa na krzyżu oraz, że ja nie byłabym zdolna tak się poświęcić, że nie rozumiem miłości, która pozwoliła mu to zrobić.
Pustka, cisza i krzyż łączą się w całość, dając przestrzeń do przemyśleń. I nagle ten dzień się kończy. Ale jest jeszcze Wielka Sobota.
Udało mi się ją dobrze zacząć, gdy przyszłam odśpiewać jutrznię, ale potem wróciłam do ostatnich drobnych obowiązków, by powrócić wieczorem.
Ale wtedy było już inaczej.
Wiedziałam dobrze, że wniosą Światło, że Orędzie wielkanocne wraz
z kolejnymi czytaniami jeszcze bardziej przybliży nas do punktu kulminacyjnego, wiedziałam też jaka będzie radość z wykonania Gloria.
I to wszystko było. Oczekiwanie, rosnące napięcie i ponowne przypomnienie sobie pamiątki Zmartwychwstania - nastała Wielkanoc.
Poczułam, że Wielki Piątek był dla mnie za krótki. Na usłyszenie ciszy, spojrzenie w pustkę, przeżycie ofiary krzyżowej. To wszystko działo się naprawdę szybko, co jest znakiem nadziei dla nas, że śmierć nie oznacza końca. Jakkolwiek byśmy na to nie patrzyli
i jakiejkolwiek religii byśmy nie wyznawali.
Bo śmierć jest wszędzie, na każdym kroku.
Ale jest też nadzieja życia.
Nie lubię Wielkanocy za to, że tak szybko nadchodzi, a po chwili wszystko się uspokaja. Życie toczy się swoim torem, wracamy do pracy i kilka miesięcy czekamy, by chcąc nie chcąc ponownie pochylić się nad tym trudnym tematem.
A Wielki Piątek jest cichy, pełen zadumy.
I żałuję, że nie mogę go wydłużyć tak, by jeszcze bardziej przeżyć ten pełen tajemnicy bezruch i zamarcie.
Jeśli dotrwaliście do końca tego niecodziennego wpisu - dziękuję.
Po prostu.
Życie pisze jednak różne scenariusze i pod wpływem ubiegłorocznych zmian zrobiłam coś, czego bym się po sobie nie spodziewała - zostałam organistką w innym kościele. Mogę szczerze powiedzieć, że było to wyjście poza moją strefę komfortu, bo w poprzednich latach skutecznie broniłam się przed graniem 'na obczyźnie', a takie przypadki policzyłabym na palcach jednej ręki. A tu bach! Taka zmiana, na którą sama się zdecydowałam.
Pominę poprzednie miesiące, które mogłyby być tematem osobnego wpisu. Przejdźmy do Wielkiego Postu, a konkretniej do Triduum Paschalnego.
Dla wyjaśnienia - to trzy dni bezpośrednio przed Wielkanocą, przypominające nam wydarzenia ostatnich dni Jezusa na ziemi.
Wydarzenia tych dni przeżywałam z góry - balkonu. Już samo to zmienia nieco perspektywę. Jednak największe wrażenie zrobiło na mnie puste tabernakulum i przestrzeń wokół niego.
Żadnych kwiatów, obrusów, ksiąg, świec, zgaszona lampka. Pustka.
Wcześniej jej nie dostrzegałam. Od dziecka znałam ten ołtarz, prezbiterium, wszystko. I widziałam jak co roku kapłan przenosił hostie do symbolicznej w tych dniach ciemnicy.
Nie było w tym dla mnie nic nowego.
Wielki Piątek okazał się chyba najbogatszy w takie doświadczenia. Kiedy wszystko cichnie, światło przygasa i nie masz wyboru, nie masz dokąd uciec wzrokiem, czy słuchem - to, co tkwi w ciszy zaczyna się uwidaczniać.
Dotarło do mnie, jak wielka była ofiara Chrystusa na krzyżu oraz, że ja nie byłabym zdolna tak się poświęcić, że nie rozumiem miłości, która pozwoliła mu to zrobić.
Pustka, cisza i krzyż łączą się w całość, dając przestrzeń do przemyśleń. I nagle ten dzień się kończy. Ale jest jeszcze Wielka Sobota.
Udało mi się ją dobrze zacząć, gdy przyszłam odśpiewać jutrznię, ale potem wróciłam do ostatnich drobnych obowiązków, by powrócić wieczorem.
Ale wtedy było już inaczej.
Wiedziałam dobrze, że wniosą Światło, że Orędzie wielkanocne wraz
z kolejnymi czytaniami jeszcze bardziej przybliży nas do punktu kulminacyjnego, wiedziałam też jaka będzie radość z wykonania Gloria.
I to wszystko było. Oczekiwanie, rosnące napięcie i ponowne przypomnienie sobie pamiątki Zmartwychwstania - nastała Wielkanoc.
Poczułam, że Wielki Piątek był dla mnie za krótki. Na usłyszenie ciszy, spojrzenie w pustkę, przeżycie ofiary krzyżowej. To wszystko działo się naprawdę szybko, co jest znakiem nadziei dla nas, że śmierć nie oznacza końca. Jakkolwiek byśmy na to nie patrzyli
i jakiejkolwiek religii byśmy nie wyznawali.
Bo śmierć jest wszędzie, na każdym kroku.
Ale jest też nadzieja życia.
Nie lubię Wielkanocy za to, że tak szybko nadchodzi, a po chwili wszystko się uspokaja. Życie toczy się swoim torem, wracamy do pracy i kilka miesięcy czekamy, by chcąc nie chcąc ponownie pochylić się nad tym trudnym tematem.
A Wielki Piątek jest cichy, pełen zadumy.
I żałuję, że nie mogę go wydłużyć tak, by jeszcze bardziej przeżyć ten pełen tajemnicy bezruch i zamarcie.
Jeśli dotrwaliście do końca tego niecodziennego wpisu - dziękuję.
Po prostu.
Piękny post, który warto było przeczytać. Dla mnie w tym roku Wielkanoc była dniami w ogromnym biegu i żałuję że nie udało mi się tak jej przeżyć. Mam nadzieję że to nie będzie ostatni taki wpis :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ❤ No tak, miałaś sporo bieganiny przed wyjazdem... Co do postów, to mam jakieś szkice lifestyle'owych postów, więc zobaczymy co i kiedy wskoczy na bloga, bo do jednego posta zabieram się już dobry rok :D
Usuńpiękny wpis
OdpowiedzUsuńmasz rację: Boże Narodzenie jest takie bardziej radosne, a Wielkanoc powinna być ważniejsza. Ona jest bardziej duchowa, a w dzisiejszym świecie brakuje nam takiego zatrzymania się i prawdziwego przeżycia tych świąt ;)
Dziękuję ❤ Dokładnie - ważniejszy jest akt poświęcenia własnego życia dla innych niż sam fakt narodzin, ale to już się tak dobrze nie sprzedaje. A w świecie, który pędzi do przodu mało mamy czasu, by po prostu zagłębić się i pobyć w ciszy, którą dostarczają nam te dni.
UsuńNo cóż, boleję nad tym, ale święta lubiłam tylko w dzieciństwie. Teraz to dla mnie niestety tylko stres i zamieszanie. Żal mi, ale tak jest.
OdpowiedzUsuńNiestety, czasem możemy zatracić istotę i radość ze Świąt przez te wszystkie obowiązki. Mam nadzieję, że uda Ci się jeszcze poczuć radość ze Świąt :)
Usuń